Polska jest liderem, jeśli chodzi o liczbę budżetów partycypacyjnych. Z ich jakością bywa jednak znacznie gorzej. Co zrobić, by nie były tylko plebiscytem, lecz stały się narzędziem dialogu z mieszkańcami?
Mieszkańcy chcą współrządzić, ale nie zawsze to wychodzi
Dąbrowa Górnicza już trzeci raz realizuje budżet obywatelski. – Część społeczeństwa zaczyna decydować o sprawach miasta, mocno się aktywizować – mówi Zbigniew Podraza, prezydent Dąbrowy Górniczej. – Grupy mieszkańców zgłaszają pomysły, dyskutują z sobą, oczywiście przy współudziale pracowników urzędu, przedstawiają argumenty i dochodzą do konsensusu – opowiada, jak wygląda wyłanianie projektów do realizacji.
Z kolei Gorzów Wielkopolski jest przykładem na to, że nie wystarczy samo hasło budżet partycypacyjny, by mechanizm większego udziału obywateli w rządzeniu miastem zadziałał jak trzeba.
– W Gorzowie budżet obywatelski wyszedł jak w krzywmy zwierciadle – mówi bez ogródek Jacek Wójcicki, prezydent Gorzowa Wlkp. – Wypatrzono ideę takiego budżetu. Na zadania, projekty głosowało więcej osób niż jest w mieście zameldowanych – dodaje, ale podkreśla, że jako prezydent wywodzący się z ruchów miejskich chce to naprawić.
– Społeczeństwo nie tylko oczekuje, ale chce realnie współdziałać, współtworzyć i współrządzić, czego dowodem są na wsiach znane fundusze sołeckie, rozwijające się ruchy miejskie, aktywnie działające rady osiedli. Zaś budżet partycypacyjny uczy odpowiedzialnego wydatkowania środków publicznych, patrzenia władzy na ręce, buduje więzi – kontynuuje Wójcicki.
Jak podkreśla Paweł Wyszomirski z fundacji Napraw Sobie Miasto, sekretarz konkursu Mieszkam Tu – mądre pomysły na mądre miasto, w liczbie budżetów obywatelskich jesteśmy w światowej czołówce.
– Jeśli liczyć też fundusze sołeckie to okaże się, że Polska jest liderem pod względem liczby budżetów obywatelskich. Pozostaje pytanie o ich jakość. Stał się można powiedzieć mechanizmem dla klasy średniej, a np. w Brazylii taki budżet to proces partycypacji dla wszystkie tzw. grup wykluczonych – twierdzi Wyszomirski. Jego zdaniem dowodem na to, że nie wszystko u nas idzie jak trzeba jest fakt, że niektóre miasta z takiego budżetu rezygnują.
Z kolei Jarosław Makowski, radny sejmiku śląskiego, dyrektor Instytutu obywatelskiego w latach 2010-2015 uważa, ze rewolucji z budżetami obywatelskimi nie da się zatrzymać. – Budżety obywatelskie stały się modne. Prezydenci miast nie mogą sobie pozwolić na to, że nie ma u nich takich mechanizmów, wiec je wprowadzają, ale ich jakość budzi wątpliwości – potwierdza.
Nie ma wzorcowego budżetu obywatelskiego
W naszym kraju funkcjonuje właściwie jeden model budowania budżetów partycypacyjnych. W ręce mieszkańców przekazują się niewielką część budżetu miasta (ok. 1 proc.), mieszkańcy zgłaszają pomysły, a później odbywa się głosowanie nad tymi zakwalifikowanymi w procesie konsultacji czy analiz urzędu.
– Niewielka kwota, jaka oddawana jest w ręce mieszkańców sprawia, że model ten ma charakter bardziej edukacyjny – podkreśla Joanna Erbel z rady ds. budżetu partycypacyjnego przy prezydencie Warszawy. – Nie chodzi o to że daje się 1 proc., zgłaszane są pomysły, a potem mamy plebiscyt, ale o to, by rozmawiać o wizjach rozwoju miasta, regionu. Model wzorcowy to model rozmowy – dodaje.
O tym, że nie ma wzorcowego budżetu obywatelskiego przekonany jest również Makowski . – Każdy taki budżet musi być skrojony na miarę danego miasta, nie ma nic gorszego niż ślepe kopiowanie u siebie rozwiązań z innych samorządów. Zupełnie inne potrzeby ma turystyczny Sopot a zupełnie inne górniczy Bytom. Dobry budżet partycypacyjny to efekt ciężkich i żmudnych konsultacji społecznych. Nie ma lepszych ekspertów od miasta niż mieszkańcy, trzeba sprawić tylko, by chcieli rozmawiać – podkreśla śląski radny.
Właśnie z tych powodów eksperci i praktycy krytykują pomysł uregulowania budżetów na szczeblu krajowym.
- Najgorsze co może się teraz stać to regulowanie kwestii budżetów obywatelskich na szczeblu krajowym jakimiś ustawami – twierdzi Wyszomirski.
Pieniądze tak, ale ich ilość i rola jest ograniczona
Radom także realizuje trzecią edycję budżetu obywatelskiego. W porównaniu z poprzednimi latami nastąpiły spore zmiany. Została wprowadzona górna granica, maksymalna kwota, w jakiej proponowane zadania projekty musza się zmieścić.
– Ta granica to 600 tys. zł. Chodzi o to, by dać szanse na realizację także małym projektom. Wcześniej jedno dwa zadania wyczerpywały całą pulę, co zniechęcało wielu mieszkańców – tłumaczy prezydent Radosław Witkowski.
Druga ważna zmiana polega na zwiększeniu puli każdego z miejskich obszarów, gdzie zgłaszane są projekty.
– Zwiększyłem ilość środków na budżet obywatelski w 2015 w każdym obszarze o 100 tys. zł – mówi, prezydent Radomia. – Aktywność mieszkańców jest duża, dotyka wszystkich form aktywności. To uznaję za miejski sukces i myślę, by dalej zwiększać pule – dodaje.
– Pieniądze są ważne, ale trzeba uważać, żeby nie stały się pułapką – uważa Joanna Erbel. – Może lepiej nie nie mówić, że damy więcej pieniędzy, bo jak tu damy to zabraknie gdzieś indziej - na szkoły czy inne zadania – dodaje.
Finanse samorządów mają też inne ograniczenia. – Kwota, jaką przeznaczamy na inwestycje w ramach budżetu obywatelskiego ma znaczenie, zabezpieczamy ją przecież w budżecie miejskim. Ale raczej bym jej nie zwiększał, jeśli chcemy realizować inwestycje w ciągu roku. Większe kwoty wiążą się z poważniejszym i dłuższymi procedurami przetargowymi – przypomina Zbigniew Podraza.
Niektórzy wręcz przestrzegają przed sprowadzaniem budżetu obywatelskiego do dzielenia miejskiej kasy.
– Paradoksalnie nie pieniądze w budżecie są najważniejsze, ale właśnie to, by mieszkańcy się spotkali, rozmawiali, działali wspólnie na rzecz miasta. Cel najważniejszy to edukacja – uczenie się tego, jak działa samorząd, jak funkcjonuje budżet oraz integracja – argumentuje Makowski. – Nie bójmy się eksperymentować. Im mniej pieniędzy, tym większa kreatywność – kontynuuje.
Budżet partycypacyjny to dopiero początek
Budżet partycypacyjny to narzędzie, a nie cel sam w sobie. Ma on prowadzić do zaktywizowania społeczności lokalnej.
– Cały budżet powinien być partycypacyjnym, by wzbudzić dyskusje nad budżetem całego miasta i jego przyszłości, o problemach swojego miejsca zamieszkania – mówi Maciej Żywno, wicemarszałek podlaski.
W Warszawie budżet partycypacyjny aktywiści traktują jako wstęp do rozmowy o przyszłej strategii rozwoju miasta.
– Tu ważną rolę odgrywają też radni, strona często bardzo sceptycznie nastawiona do konsultacji i budżetów partycypacyjnych. Trzeba pokazać, że mieszkańcy nie chcą rozmontować samorządu, nie chcą zabierać radnym kompetencji, a wręcz odwrotnie, radni mogą stać się tu liderami – podpowiada Erbel.
Jak dodaje warszawianka, budżet to jedno z wielu narzędzi, jakie mają mieszkańcy, by uczestniczyć we współdecydowaniu o swoim mieście. – Mamy partnerstwo lokalne, inicjatywy lokalne, konsultacje społeczne, można pójść na sesje rady miasta, obrady komisji – wymienia.
Bo budżet obywatelski ma szanse zmienić coś więcej niż zdewastowany chodnik czy plac zabaw.
– Zespół decydujący w każdej dzielnicy, jak ma być podzielony budżet obywatelski ma szanse znieść antagonizmy na linii władza – mieszkańcy. Podstawą relacji obywatel – władza lokalna jest zaufanie budowane na pełnej rzetelnej informacji – reasumuje Joanna Erbel.
Artykuł powstał na podstawie dyskusji „Budżety partycypacyjne”, jaka odbyła się 22 kwietnia podczas VII Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Zobacz zdjęcia w galerii.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Czy jest sens zwiększania pieniędzy na budżety obywatelskie?