W ciągu ostatniego ćwierćwiecza zagraniczne podmioty zainwestowały w Polsce blisko 300 mld USD, walnie przyczyniając się do całkowitego przeobrażenia polskiej gospodarki. Szczególnie istotny jest jednak fakt, że w ostatnich latach napływający kapitał w coraz większym stopniu opiera się na sektorach wykorzystujących potencjał intelektualny polskich pracowników - zgodzili się uczestnicy sesji "25 lat inwestycji zagranicznych w Polsce, bilans i perspektywy", która odbyła się w ramach Europejskiego Kongresu Gospodarczego 2014.
Uczestnicy sesji, głównie ministrowie gospodarki z całego okresu od momentu transformacji ustrojowej, zgodzili się, że od początku było dla wszystkich jasne, że gospodarka polska nie będzie w stanie się rozwijać bez napływu zagranicznego kapitału.
- Już w 1981 roku, na długo przed Okrągłym Stołem, przekonywałem w Stanach Zjednoczonych, że wkrótce będziemy potrzebowali ich "generałów". Na zaniepokojone spojrzenia moich amerykańskich rozmówców wyjaśniałem, że mam na myśli General Motors czy General Electric - powiedział w trakcie wystąpienia wprowadzającego Lech Wałęsa, były prezydent RP.
Podkreślił, że fundamentalna przebudowa gospodarki musiała być i była bardzo trudna. - Wielki kapitał jest ostrożny, przez długi czas nie bardzo wierzył, że bezpiecznie jest wejść do takiego kraju jak Polska - mówił Lech Wałęsa. - Dlatego trwało to dość długo, ale udała nam się rzecz nieprawdopodobna, bo trzeba pamiętać, że po 1989 roku upadło niemal 70 proc. naszej gospodarki - dodał.
Byli ministrowie zaproszeni do udziału w sesji nie mieli wątpliwości, że jednym z największych osiągnięć wczesnego etapu rozwoju gospodarki wolnorynkowej w Polsce było utworzenie Specjalnych Stref Ekonomicznych.
- W porównaniu do dzisiejszych warunków dla inwestorów, wówczas mieliśmy do czynienia z zupełną prowizorką, nie mieliśmy doświadczenia, ale byliśmy pełni zapału. Na początek powstały trzy strefy i również dzisiaj możemy być z nich dumni - uważa Klemens Ścierski, minister przemysłu i handlu z lat 1995-1996. Przypomniał, że obecnie w strefach ekonomicznych zatrudnionych jest 270 tys. pracowników, a drugie tyle w firmach kooperujących z podmiotami ze stref.
Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w latach 1997-2001, przypomniał swoje powiedzenie, że marzy mu się Polska jako jedna wielka specjalna strefa ekonomiczna. - Już wtedy jednak, z uwagi na stowarzyszenie z Unią Europejską, musieliśmy ograniczać pomoc publiczną w strefach, żeby nie zaburzać konkurencji - zastrzegł.
Zdaniem Jacka Piechoty, ministra gospodarki z lat 2001-2003 i 2005, problemem była także groźba likwidacji stref po wejściu Polski do Unii Europejskiej, w związku z tym, że wydawane były zgody na działalność w SSE niezgodne z warunkami akcesji Polski do UE, a wycofanie się z tych zgód groziło z kolei procesami międzynarodowymi ze strony zagranicznych firm, które je otrzymały.
Nie był to jednak jedyny problem. Fakt, że Polska niezwykle skutecznie otworzyła się w ciągu ostatnich 25 lat na inwestorów zagranicznych nie oznacza bynajmniej, że nie musiała borykać się w tym czasie z dużymi problemami, odstraszającymi inwestorów.
- Niemal od zawsze problemem był zły stan infrastruktury, zwłaszcza drogowej. Mam poczucie, że to co zrobiliśmy w tej dziedzinie jest niewystarczające do dzisiaj. Brak pełnej sieci autostrad i dróg ekspresowych czy rozkład kolei nadal może negatywnie rzutować na decyzje inwestycyjne zagranicznych podmiotów - mówił Janusz Steinhoff.
Sławomir Majman uspokajał, że akurat infrastruktura w ciągu ostatnich dwóch lat nareszcie zniknęła z katalogu barier najczęściej wymienianych przez zagranicznych inwestorów jako przeszkoda przed inwestowaniem w naszym kraju. - Niestety inne powtarzają się od wielu lat, choćby prawo budowlane, jakość sądownictwa gospodarczego czy trudność interpretacyjna przepisów podatkowych - dodał prezes PAIiIZ.
Zdaniem Jacka Piechoty problemem z punktu widzenia inwestorów było również to, że w konflikcie między resortem gospodarki, który walczył o przyszłość całej gospodarki, z resortem finansów, dbającym o doraźne potrzeby budżetu państwa, nie zawsze wygrywał ten pierwszy. - Jest również bariera, która uwidoczniła się dopiero ostatnio. Mam wrażenie, że zabrnęliśmy niemal z ślepą uliczkę w kwestii walki z korupcją - przekonywał Jacek Piechota. - Bezpośrednie relacje przedstawicieli rządu z zagranicznym biznesem muszą być czymś naturalnym, relacja interpersonalna jest bardzo ważna w świecie zachodnim, a dziś politycy często boją się tego typu kontaktów, bo mogłoby to zostać źle odebrane.
Co natomiast było naszym atutem w konkurencji z innymi krajami naszego regionu w zakresie przyciągania zagranicznych inwestorów, nie licząc położenia geograficznego i wielkości rynku?
- Nie byłoby tego sukcesu bez wsparcia samorządów lokalnych - nie ma wątpliwości Klemens Ścierski. - Na przykład nie byłoby inwestycji Opla, gdyby nie samorząd Gliwic.
Tego samego zdania był Adam Pawłowicz, prezes Polskiej Agencji Inwestycji Zagranicznych (PAIiIZ) z lat 1999-2001. - Determinacja samorządów miała tu kluczowe znaczenie. Bardzo wiele się zresztą nauczyliśmy przez te 25 lat. W 1999 roku powszechna wśród samorządowców była postawa wobec PAIZ na zasadzie "dajcie nam tu jakiegoś inwestora". Niewielu myślało o tym co należy zrobić, żeby przygotować się na przyjęcie zagranicznego kapitału - opowiadał.
Jednak być może najważniejszym czynnikiem sukcesu był - w opinii Adama Pawłowicza - kapitał ludzki. - Mało kto wie, że w 1999 roku niemal połowa osób wkraczających w wiek produkcyjny w Europie była Polakami - przypomniał. Podkreślił jednocześnie, że w przyszłości inwestycje powinny bardziej kłaść nacisk na te sektory, gdzie istotnym czynnikiem jest wartość intelektualna pracowników.
- To się już dzieje - zapewnił Sławomir Majman. - To jeden z naszych największych sukcesów ostatniego czasu, że w 2013 roku centra badawczo-rozwojowe znalazły się na trzecim miejscu wśród najczęściej lokowanych w Polsce inwestycji zagranicznych.
Piotr Woźniak, minister gospodarki w latach 2005-2007 zwrócił uwagę, że obecnie praktycznie na wyczerpaniu jest potencjał prywatyzacji, bo w zasadzie nie ma już czego prywatyzować. - Stajemy zatem w obliczu sytuacji, w której znajduje się większość pozostałych dużych krajów Unii Europejskiej. Niektóre z nich, jak Wielka Brytania czy Niemcy, potrafią przyciągać zagraniczny kapitał, innym wychodzi to znacznie gorzej. Pytanie w której grupie znajdzie się Polska - mówił. Przypomniał, że w 2007 roku Polska zajmowała trzecie miejsce w UE pod względem wielkości napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych, po Wielkiej Brytanii i Francji. - Warto by było wrócić do podobnych wielkości - stwierdził.
- Niezwykle budujący jest fakt, że mimo znaczących różnic politycznych, wszystkie polskie rządy po 1989 roku trzymały się zasady "otwartych drzwi" dla inwestorów zagranicznych - podsumował Sławomir Majman.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Inwestycje zagraniczne zmieniły Polskę