Czy przyjęta - z wieloma obawami - umowa o wolnym handlu między UE a Kanadą (CETA) będzie istotnym impulsem dla ożywienia polsko-kanadyjskich relacji gospodarczych? Znacznie je ułatwi, ale boom handlowy i inwestycyjny wydaje się być nadmiernym optymizmem.
Jeśli popatrzeć na statystyki i rankingi, Kanada wydaje się niezłym miejscem do prowadzenia biznesu, zresztą podobnym do Polski - w ostatnim rankingu Doing Business zajęła 22. miejsce, a my - 24. Na pewno łatwiej niż w Polsce jest założyć firmę (to ścisła światowa czołówka - druga lokata; potrzeba na to ledwie 1,5 dnia i wymagane są dwie procedury).
Polsko-kanadyjskie relacje trudno jednak uznać gospodarcze za kwitnące. Możemy się cieszyć z nadwyżki handlowej - według kanadyjskiego urzędu statystycznego polski eksport do Kanady wyniósł w ub. r. prawie 2 mld dol. kanadyjskich, import zaś nieco ponad 600 mln dol. kan. Powodem do zadowolenia może być wzrost eksportu (o 8,7 proc) i importu (o 38,4 proc.); w sumie wymiana handlowa urosła o 14,7 proc.
Ale Kanada nie jest naszym najważniejszym partnerem handlowym - kierujemy do tego kraju ok 0,6 proc. eksportu. Interesująca jest zresztą jego struktura. Dwie najważniejsze pozycje to części silników turboodrzutowych i turbośmigłowych (w 2016 r. 338 mln dol. kan.) oraz… surowe skórki z norek (skądinąd sprzedawanie skórek „kanadyjskim traperom” to prawie, jak zbywanie piasku pustynnym państwom Maghrebu).
W dalszej części artykułu:
• Jak umowa handlowa CETA wpłynie na nasze relacje z Kanadą?
• Czym możemy handlować?
• Jak działają polskie firmy już obecne w Kanadzie?
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Polski biznes za oceanem: czy i czym podbijemy Kanadę?