Z prasowych przecieków wynika, że resort zdrowia i chce i boi się. Zamierza znowu wrócić do tematu ubezpieczeń dodatkowych i przedstawić nowy projekt ustawy w marcu, ale przede wszystkim stara się zabezpieczyć przed zarzutami dotyczącymi faworyzowania pacjentów z prywatną polisą.
Nic się nie zmieni?
- Jeśli resort będzie rozwijał ubezpieczenia suplementarne, które są w zasadzie ubezpieczeniami od kolejki czy od telewizora w pokoju jednoosobowym, to nic się nie zmieni. De facto petryfikuje to system i nie rozwiązuje problemu kolejek - przekonuje Krzysztof Łanda, prezes HTA Audit i Fundacji Watch Health Care.
Z definicji te polisy sprzedają się wtedy, gdy system jest niewydolny i istnieją kolejki. Jak nie ma kolejek do świadczeń zdrowotnych, to po prostu nie ma miejsca dla ubezpieczeń suplementarnych, bo nie ma przedmiotu ich działalności.
Byłoby zupełnie inaczej w przypadku ubezpieczeń komplementarnych, a więc takich, które zapewniają dostęp do innowacyjnych technologii medycznych, znajdujących się poza koszykiem świadczeń gwarantowanych i finansowaniem ze środków publicznych.
Wdrożenie takich ubezpieczeń byłoby zdaniem eksperta znaczącym postępem, który pozwoliłby na dorzucenie pieniędzy do systemu, czyli skrócenie kolejek do świadczeń gwarantowanych.
Nakazy i zakazy
Ministerstwo Zdrowia jednak prewencyjnie broni się przed posądzeniem o różnicowaniem pacjentów. W mediach pojawiają się m.in. informacje, że niewyrobiony kontrakt z NFZ automatycznie blokowałby realizację umowy z ubezpieczycielem. Aby zapobiec przyjmowaniu pacjentów prywatnych kosztem tych z Funduszu, kontrole następowałaby w cyklu miesięcznym.
Ponadto istniałby np. zakaz osobnych wejść, sal, łóżek i sprzętu dla pacjentów prywatnych, a przepisy dot. warunków i zakresu ubezpieczenia zapobiegałyby wykluczeniu np. osób starszych.
- Piękne hasła. Tylko powstaje pytanie, czy to jest realne do wdrożenia. Po pierwsze nie mamy RUM-u, którego nie możemy się doczekać od wielu lat, więc pytam, w jaki sposób chcemy monitorować np. wykonanie tego kontraktu u poszczególnych świadczeniodawców - komentuje Krzysztof Łanda.
Z kolei Adam H. Pustelnik, ekspert rynku ubezpieczeń i prezes firmy AhProfit, podkreśla, że obawy dotyczące selekcji i marginalizacji pacjentów "publicznych", są wyrażane jak zwykle na wyrost.
Pacjent kontra pacjent
- Wątpię, żeby obecnie pacjent, który posługuje się prywatnym ubezpieczeniem zdrowotnym, mógł wypchnąć kogoś z kolejki. Dlatego, że dla każdej placówki, która ma kontrakt z NFZ, jego realizacja jest priorytetem. Nie może sobie pozwolić na sankcje Funduszu i utratę większości budżetu, narażając się na zarzut, że działa niezgodnie z przepisami - przekonuje ekspert.
Adam H. Pustelnik wskazuje też, że jeśli pojawiające się w mediach szczegóły dotyczące założeń ustawy są prawdziwe, to można dostrzec intencję, aby prywatny pacjent mógł być obsługiwany dopiero wtedy, kiedy skończy się kontrakt z NFZ.
- Istnieje ryzyko, czy nie powstanie mechanizm jak najszybszego wykorzystania limitów przez placówki publiczne po to, żeby mieć wolne moce dla pacjenta prywatnego - zauważa prezes AhProfit.
Jego zdaniem ewentualny zakaz rozdzielania strumienia pacjentów publicznych i prywatnych to całkowity błąd. Można sobie wyobrazić emocje, jeśli do placówki przyjdzie pacjent w ramach NFZ i dowie się, że limitu już nie ma, a jednocześnie w tym samym miejscu przyjmowani są pacjenci, którzy płacą.
Koszyk i współpłacenie
Według eksperta podstawowym błędem jest jednak też brak zapowiedzi poszerzenia bazy dla funkcjonowania dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych.
- Istnieją tylko dwa mechanizmy, które mogą poszerzyć tę bazę: jeden to zmiana w koszyku, a drugi to powszechne współpłacenie. Nie ma innych mechanizmów, które mogłyby to zmienić. Inaczej pozostajemy dokładnie w tej samej sytuacji, w której jesteśmy, i wtedy nawet te wyliczane ostatnio przez resort dodatkowe 5 mld zł w systemie jest mrzonką - ocenia Adam H. Pustelnik.
Więcej: w serwisie www.rynekzdrowia.pl
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Ubezpieczenia dodatkowe i pacjent z polisą pod szczególnym nadzorem