- Powiem szczerze. Detroit jest spłukane - przyznał w czwartek gubernator stanu Michigan Rick Snyder. Dawna stolica amerykańskiej motoryzacji została największym amerykańskim miastem, które złożyło wniosek o bankructwo.
Miesiąc temu szanse na uniknięcie bankructwa Orr oceniał pół na pół. Zaproponował wówczas wierzycielom 90-proc. redukcję długów. Ci się jednak nie zgodzili. Smaczku dodaje fakt, że największymi wierzycielami miasta są... dwa fundusze emerytalne, które wypłacają pensje m.in. emerytom z Detroit, więc redukcja długu uderzyłaby bezpośrednio w mieszkańców.
Władze stanowe tłumaczą, że nie miały innego wyjścia. - Detroit nie ma wystarczających przychodów, by spłacać bieżące należności - powiedział gubernator Snyder, a komisarz Orr dodał: - Detroit jest dziś tylko cieniem metropolii pełnej życia. Fatalne decyzje ostatnich 45 lat sprawiły, że jest na granicy upadku - powiedział.
Jak upadało Motor City
Detroit przez lata było symbolem amerykańskiego sukcesu. Dzięki fabrykom Forda, General Motors i Chryslera zyskało przydomek Motor City i było jednym z najbogatszych miast w USA. Dziś po tym bogactwie nie ma śladu, część fabryk upadła, zwolniono ludzi, a miasto kurczy się w oczach - jeszcze w latach 50. zeszłego wieku mieszkało w nim ponad 2 mln mieszkańców, obecnie - tylko 701 tys. osób. W mieście straszą opuszczone i zniszczone budynki - w granicach miasta jest ich ponad 78 tys.
Detroit jest też najbardziej niebezpiecznym miastem w USA - w ubiegłym roku popełniono w nim ponad 15 tys. przestępstw. Tylko 8,7 proc. policyjnych śledztw kończy się sukcesem. Średni czas oczekiwania na radiowóz policyjny po zgłoszeniu przestępstwa to... 58 minut, podczas gdy średnia dla USA to 11 minut. - Od kilku lat centrum Detroit jest wyludnione. Od kilku miesięcy miasto wyłącza na noc światło na ulicach. Większość ludzi mieszka na przedmieściach. Mało kto jeździ do centrum miasta, bo jest tam po prostu niebezpiecznie - opowiadała nam kilka tygodni temu Aneta, która przyjechała do Detroit na letni staż.
Inne statystyki też przerażają - ponad 40 proc. miejskich latarni nie działa, a tylko jedna trzecia karetek pogotowia jest sprawna i może jeździć do potrzebujących. W mieście kwitnie też korupcja - jeden z byłych burmistrzów Kwame Kilpatrick siedzi w więzieniu za łapówki, nielegalne podsłuchy i nadużywanie stanowiska. Stopa bezrobocia wynosi 18 proc. i jest dwa razy wyższa od średniej w USA.
Co oznacza bankructwo?
Największą zaletą bankructwa miasta jest to, że wstrzymuje ono wszelkie roszczenia wierzycieli. Wniosek w tej sprawie, który trafił do sądu stanowego, musi być rozpatrzony w ciągu 90 dni. W tym czasie sąd ustali, którzy wierzyciele będą mogli otrzymać spłatę swoich należności z majątku, który jeszcze posiada Detroit. We wniosku znalazły się plany restrukturyzacji miejskich finansów, choć nie podano ich szczegółów. Prawdopodobnie chodzi o zwolnienia pracowników budżetówki, obcinanie pensji, likwidację niektórych urzędów i wyższe podatki. Detroit będzie też wyprzedawać swój majątek, może tu jednak trafić na kłopoty. Już w połowie maja Orr rozważał sprzedaż dzieł sztuki z Detroit Institute of Arts - flagowej placówki kulturalnej stanu. W swoich zasobach ma ona 60 tys. rzeźb i obrazów, w tym oryginalne prace van Gogha czy Pietera Bruegla. Sprzeciwili się temu muzealnicy, ale jeśli sąd ogłosi bankructwo, nie będą mieli nic do powiedzenia.
Nad realizacją planu będzie czuwał syndyk wyznaczony przez sąd. Władze Detroit uspokajają, że mimo bankructwa w dalszym ciągu działać będzie policja, straż pożarna, wodociągi i kanalizacja. Nie wykluczają jednak, że także i w tych dziedzinach będzie ograniczać wydatki.
Możliwe, że do bankructwa... w ogóle nie dojdzie, bo wierzyciele mogą je zablokować w sądzie, jeśli dowiodą, że miasto nie negocjowało z nimi spłaty zadłużenia w dobrej wierze. Mało prawdopodobne, by sąd przyjął te argumenty, ale ich zgłoszenie przez wierzycieli może znacznie wydłużyć procedurę.
Innym się (nie) udało
Bankructwa miast nie są w USA rzadkością - od 2010 r. takie wnioski złożyło w sumie 8 miast. W 2009 r. na krawędzi bankructwa stanęła nawet Kalifornia, która pod rządami Arnolda Schwarzeneggera zanotowała deficyt w wysokości 41 mld dol. Nigdy jednak nie bankrutowało tak duże miasto, choć kilka razy było blisko. W latach 70. na krawędzi upadku było Cleveland, a w 1975 r. - Nowy Jork, który poprosił ówczesnego prezydenta USA Geralda Forda o finansowe wsparcie. Ten jednak odmówił, a przypisywane mu słowa: "Idźcie do diabła" kosztowały go w następnych wyborach prezydenturę. Nowy Jork uratowało w ostatniej chwili 150 mln dol. pożyczki od stanowego funduszu na pensje nauczycieli.
Tym razem Biały Dom też nie zamierza kiwnąć palcem w sprawie Detroit. Rzeczniczka Białego Domu Amy Brundage ograniczyła się do stwierdzenia, że prezydent Obama na bieżąco monitoruje sytuację w mieście.
A polskie miasta?
Czy któreś z polskich miast też może czekać los Detroit? To mało prawdopodobne, bo z danych Ministerstwa Finansów wynika, że zadłużenie polskich samorządów wynosi 64 mld zł, czyli 32 proc. ich rocznych dochodów. Np. Warszawa jest zadłużona na 5,9 mld zł, ale jej roczne dochody sięgają 13 mld zł. To oznacza, że wskaźnik zadłużenia wynosi 47,7 proc. Dług Wrocławia to 63,5 proc. rocznych dochodów, Łodzi - 60,6 proc., Krakowa - 59,4 proc.